Łukasz Drewniak o „Fauście” Michała Borczucha

Dodaj komentarz
Uncategorized

„W Fauście Michała Borczucha po przerwie w ostatnim akcie, epilogu spektaklu, czarna materia wypełnia cała scenę. Znów mamy do czynienia z wielkim, stale rosnącym balonem, tyle że po jego powierzchni próbują pełzać Faust, Mefistofeles, Wagner i chyba jeszcze jakieś postaci. Czarna, nadmuchana maź jest zmaterializowanym niewidzeniem, ślepotą. Bo przecież w finale monumentalnej tragedii Goethego Faust ślepnie, przychodzi do niego Troska i odbiera mu wzrok, by był jak inni ludzie, całe życie ślepi na dobro i zło. Borczuch zaprosił do pracy nad przedstawieniem grupę niewidomych; to dla nich i dla widzów, którzy mają poczuć się jak oni, Piotr Wawer junior, grający chyba diabła, dokonuje audiodeskrypcji przedstawienia. Opisuje każdy ruch i gest aktorów, scenę, położenie rekwizytów. Aktorzy robią to, co zapowiedział, poruszają się po scenie zgodnie ze wskazówkami. Widzowie usadzeni na widowni i osoby niewidzące (co za gra słów!) dostają do dyspozycji świat poddany terrorowi odpowiedniości. Jest tylko to, co widać. O czym mówimy, że jest. A potem pada pierwszy komunikat zaburzający ten schemat: „na scenę wbiega pudel”. Ale pudla nie ma tylko dla tych, którzy widzą. Dlatego jest fikcyjny podwójnie. W innej scenie narrator informuje, że Małgorzata rozmawia z Faustem. I znów na postawionym na środku sceny krześle nie zasiada żaden aktor. Oślepliśmy? Czym jest wzrok i świat w warstwie wyglądów, naocznie dostępny? Niewidomi ze spektaklu Borczucha wykonują zadania aktorskie, mają swoich przewodników aktorów, udają, że widzą, nie udają, że nie widzą. Wprowadzają widzów do swojego świata – poznawanego dotykiem, słowem, budowanego z dźwięku, sondowania laską, rozpychania znajomej przestrzeni. Ktoś mówi o poczuciu zagubienia, utracie orientacji w terenie, bezradności wobec ciemności. Dlatego w finale ta nadmuchana ciemność pożera wszystko. Jeszcze serfuje po niej Mefistofeles Wawera, jeszcze próbuje się na nią wdrapać Faust Mirosława Guzowskiego. W końcu jednak wszyscy się z niej ześlizgują. Bania zaczyna przypominać ziemski glob, czarną Ziemię w jasnym kosmosie sceny. Ślepota Fausta jest jego jedynym światem. I wtedy na scenę wchodzi niewidoma aktorka, która grała matkę Małgorzaty, i opowiada, jak wyobraża sobie świt. Różową poziomą kreskę, która wyrasta z punktu między szarością a ciemnością i zmienia się w skaczącą w górę kulkę. Ta jedna wizja w symboliczny sposób przekłuwa czerń sceny. Jest wiara w widzenie poza widzeniem.

Spektakl w Teatrze Polskim w Bydgoszczy zasługuje na osobny, wnikliwy tekst. Analizę wątku Małgorzaty, bo to o niej jest ten Faust Borczucha. Niedługo wrócę do tego tematu. Na razie sygnalizuję jednak istnienie tego spektaklu. I zgłaszam jego finałową scenę na Festiwal Czarnej Materii” – o „Fauście” w reż. Michała Borczucha pisze Łukasz Drewniak w teatralny.pl

Dodaj komentarz