Wspomnienie Jakuba Ulewicza

Dodaj komentarz
Uncategorized

27 czerwca odszedł nasz Kolega, Aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy Jakub Ulewicz. Przypominamy biogram-rozmowę Mike’a Urbaniaka z Jakubem Ulewiczem pt. „Teatralne dziecko” z publikacji „Teatr wspólny” oraz zdjęcia ze spektakli, w których Kuba stworzył niezapomniane role.

TEATRALNE DZIECKO. JAKUB ULEWICZ

Doprawdy trudno o bardziej aktorską familię niż rodzina Ulewiczów. Ojciec – Wacław – zadebiutował w 1960 roku w Paradach Jana Potockiego w reżyserii Marii Straszewskiej. Zadebiutował – trzeba dodać – na tej samej scenie, na której gra dzisiaj jego syn Jakub, czyli w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Ojciec do wyboru drogi zawodowej syna podchodził sceptycznie, wiedział, jakim trudnym zawodem jest aktorstwo. Wacław Ulewicz zmarł wcześnie, zbyt wcześnie, w wieku zaledwie 53 lat, zagrawszy niemal tyleż samo ról. Mama Krystyna Rutkowska-Ulewicz zaczęła karierę dwa lata przed przyszłym mężem. Zadebiutowała w roku 1958 roku w Teatrze Rapsodycznym w Krakowie, który, jako scenę konspiracyjną, założył podczas drugiej wojny światowej Mieczysław Kotlarczyk. Grała Penelopę w Odysei Homera w reżyserii samego dyrektora. Ze sceną pożegnała się 36 lat później, występując w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Dzisiaj prowadzi drugie aktorskie życie, wciągnęła ją gra w serialach.

Jakub Ulewicz urodził się w 1967 roku w Poznaniu, stamtąd pochodzi cała rodzina ze strony mamy, ale od urodzenia wędrował z rodzicami po całej Polsce. To było prawdziwe cygańskie życie. Najpierw siedem lat w Szczecinie (Teatry Dramatyczne), gdzie zdążył zacząć podstawówkę, potem dwa lata w Nowej Hucie (Teatr Ludowy) i oczywiście nowa szkoła, dalej cztery lata w Kielcach (Teatr im. Stefana Żeromskiego), gdzie oprócz trzeciej szkoły zaczęło się także harcerstwo i gra w hokeja (w Kielcach podobno wszyscy grają w hokeja) i na koniec ósma klasa już w Krakowie (rodzice wrócili do Ludowego), gdzie familia osiadła na dłużej. – Te wszystkie przeprowadzki nie były dla mnie uciążliwe – mówi dzisiaj Jakub. – Dla dziecka to była jednak frajda; nowe miejsca, nowi koledzy, nowe teatry. Myślę, że przez te lata wypracowałem duże zdolności adaptacyjne i gotowość do zmian. Na pytanie, skąd właściwie jest, odpowiada z uśmiechem: – Kiedyś mój przyjaciel określił mnie złośliwie poznaniakiem złamanym Krakowem. Gorzej już chyba nie można.

Był dzieckiem na wskroś teatralnym. Po szkole biegał po teatrach, w których pracowali jego rodzice. Siedział na próbach, snuł się po garderobach, chował w kulisach. Zajmowały się nim niezliczone ciocie – garderobiane, charakteryzatorki, suflerki. Poznał dokładnie, jak działa teatr. – Ostatnio Maciej Prus powiedział mi, że pamięta, jak, będąc smarkaczem, siedziałem pod stołem w bufecie Teatru Polskiego w Szczecinie i zjadałem rzucane ukradkiem pod stół skórki od parówek. Widocznie były pyszne.

Wejście w dojrzałe życie smarkacza czatującego pod stołem na skórki od parówek przypadło na Kraków. Tam poszedł do liceum i tam zaczął chodzić do teatru już jako świadomy widz, no, prawie świadomy. Kierunek był jeden – Narodowy Stary Teatr. – Obejrzałem wtedy mnóstwo wielkich spektakli, które miały zejść niebawem z afisza: Wyzwolenie i Dziady Swinarskiego czy Biesy, Noclistopadową i NastazjęFilipowną Wajdy. Niewiele rozumiałem, ale to, co widziałem, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wtedy zdecydowałem, że zostanę aktorem. I trzeba tu dodać, że Jakub występował od małego. Był tak zwanym chińskim ochotnikiem, czyli wyznaczanym bez pytania przez nauczycielki do recytowania wierszy na akademiach. Ciało pedagogiczne było bowiem przekonane, że syn aktorów ma genetyczne predyspozycje do występów. Taki los. Tuż przed maturą zakomunikował rodzicom, że będzie zdawał do PWST w Krakowie, którą kierował wówczas Jerzy Trela. Reakcja była mieszana. Mama popierała, ojciec demonstrował brak aprobaty dla synowskiej decyzji. Opcją awaryjną była teatrologia na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie też złożył papiery.

Jest rok 1985, szarobura komunistyczna beznadzieja. Wtedy Jakub, mając 18 lat (edukację zaczął rok wcześniej i w każdej szkole był najmłodszy), przekracza progi szkoły teatralnej. Razem z nim studia zaczynają między innymi Beata Fudalej (obecnie aktorka Teatru Narodowego w Warszawie), Agnieszka i Piotr Borowiec – pierwsze małżeństwo na roku, Beata Buczek-Żarnecka (aktorka Teatru Miejskiego w Gdyni), Paweł Miśkiewicz (ostatnio dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie) czy Przemysław Babiarz (dzisiaj znany komentator sportowy). – Szkołę wspominam jak najlepiej, miałem znakomitych nauczycieli. Podszczypywał mnie tylko Edward Linde-Lubaszenko, który miał, zdaje się, jakieś nieporozumienia z moim ojcem, więc odgrywał się na synu. Ale to drobiazg. Na trzecim roku grupę przejmuje Krystian Lupa i robi z nimi Braci Karamazow, Jerzy Jarocki – Ślub, a Kazimierz Kutz Dzieci Arbatu. Takie dyplomy to jest coś. Jakub kończy szkołę w 1989 roku, ma 22 lata. Zastanawia się, co dalej. Myślał o Starym w Krakowie, ale tam poszli Fudalej i Miśkiewicz, o Studio w Warszawie (pisał pracę magisterską o grającym tu Marku Walczewskim) i o Nowym w Poznaniu. Kierowała nim wtedy Izabella Cywińska. Pojechał do niej i poprosił o rozmowę. Obejrzała dyplom z Dostojewskiego i powiedziała, że zaprasza. Potrzebowała młodych aktorów. Dostał więc angaż i wrócił po wielu latach do miasta swojego urodzenia.

            Kiedy szykował się do rozwinięcia aktorskich skrzydeł pod okiem Cywińskiej, wydarzyła się tragedia. Tadeusz Mazowiecki tworzył swój rząd i ściągnął Izabellę Cywińską do Warszawy, miała zostać jego ministrem kultury i sztuki. W dyrektorskim fotelu zastępuje ją nagle Eugeniusz Korin. Trzeba było zwinąć skrzydła. – Nie potrafiłem się dogadać z Żenią Korinem. Grałem tam co prawda przez cztery sezony, ale były to mało satysfakcjonujące role. Może oprócz Ferdydurke w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Grałem wtedy Kopyrdę. Niezwykłą zawodową przygodą było też załapanie się na pracę z Tadeuszem Łomnickim w KróluLearze, ale i ja, i dyrektor wiedzieliśmy, że nasze drogi się rozchodzą.

Jest rok 1993, Jakub salwuje się ucieczką do nieodległego Kalisza. Nie chciał dalej, bo w Poznaniu była rodzina. Tamtejszym Teatrem im. Wojciecha Bogusławskiego kierował Zbigniew Lesień, który przyjął go do zespołu, ale sam rok później odszedł, bo objął Teatr Współczesny we Wrocławiu i nowym szefem kaliskiej sceny został Jan Buchwald, pod okiem którego nastąpił opóźniony start zawodowy Jakuba. W ciągu pięciu lat zagrał tam siedemnaście ról. Szczególnie ceni sobie dzisiaj Billego Bibbita w Locie nad kukułczym gniazdem, Allana w Zagraj to jeszcze raz, Sam i Artura w Tangu. – To był bardzo udany czas, grałem różnorodne role. Życie zawodowe układało się świetnie, za to prywatne coraz bardziej się komplikowało. Jak się okazuje, nie można mieć wszystkiego. Rozdział kaliski zakończył się w 1998 roku wraz z dyrekcją Buchwalda i Jakub wrócił do Poznania, lecz nie do ukochanego Nowego, gdzie nadal rządził Korin, ale do Polskiego, którym kierował Waldemar Matuszewski. – W Polskim grałem niestety głównie w repertuarze farsowo-komediowym; nie mam nic przeciwko niemu, pod warunkiem, że nie dominuje. Takie jednorodne granie jest niedobre dla aktora, bo rozleniwia i nie stawia kolejnych wyzwań. Czułem, że coś jest nie tak, że to mi jednak nie do końca pasuje.

Matuszewski szybko przestał być dyrektorem, na jego miejsce wkroczył w 2000 roku supertandem Wodziński-Łysak, który przemeblował Teatr Polski dokumentnie. Panowie ściągali stare spektakle z afisza, programowali nową linię repertuarową, wymieniali członków zespołu. Blady strach padł na Jakuba. – Myślę, że nowi dyrektorzy nie widzieli dla mnie miejsca, ale nie wyleciałem, bo wówczas żona była bez pracy, rodziło mi się dziecko. Byłem trochę pod ochroną, ale ona nie mogła trwać wiecznie. Dostałem w końcu rolę Tarudanta w Księciu Niezłomnym w reżyserii Łysaka i wtedy się chyba do mnie przekonał. Zostałem. Polski pod kierownictwem Pawła Wodzińskiego i Pawła Łysaka rozwija się świetnie, jest ważną i głośną sceną, co przysparza mu – jak to w Polsce – coraz więcej wrogów. Władze, po trzech sezonach, nie przedłużają duetowi dyrektorskiego kontraktu. Aktorzy, w tym Jakub, ostro protestują, ale bezskutecznie. – Cała ta sytuacja była niezrozumiała i absurdalna. Byłem rozgoryczony i wściekły. Nic to jednak nie dało. Pawłowie musieli odejść i na ich miejsce przyszedł inny Paweł – Szkotak. Ze Szkotakiem było jak z Korinem. Jakub wiedział, że się nie dogadają. W 2004 roku znów więc wyjeżdża z Poznania. Tym razem do Teatru Polskiego w Bydgoszczy, którym kieruje Adam Orzechowski, dzisiaj szef Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Po dwóch latach „Orzech”, jak go nazywają w środowisku teatralnym, odchodzi, a na jego miejsce przychodzi nie kto inny, tylko Paweł Łysak. – To było niesamowite! Nie mogłem po prostu w to uwierzyć. Dwa lata temu walczyliśmy o Pawła w Poznaniu, a tu nagle on przychodzi do Bydgoszczy, w której ja już jestem. I jest do dzisiaj.

W styczniu 2014 roku Jakubowi stuknie okrągłe 10 lat na bydgoskiej scenie. – Lubię to miejsce nie tylko dlatego, że dobrze jest pracować w poważanym teatrze, ale też dlatego, że gram tu bardzo różne role i mogę pracować z naprawdę różnymi reżyserami. Cały czas przyjeżdża do nas ktoś nowy. Jest ruch, jest zmiana. Ostatnio wielką frajdę sprawiła mi praca z Wojtkiem Farugą nad Wszystkimi świętymi. I cieszę się, że moja osiemdziesięcioletnia mama, aktorka z krwi i kości, liznęła dzięki mnie trochę nowego teatru. Chyba jest ze mnie dumna.

Mike Urbaniak, Teatralne dziecko. Jakub Ulewicz, Teatr wspólny, Teatr Polski w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2013

WSPOMNIENIA

Jakuba Ulewicza wspomina Małgorzata Witkowska – Śniadanie z Muzami, Radio PiK

Hubert Michalak o Jakubie Ulewiczu – Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu

Dodaj komentarz