Bartosz Dołotko. PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW – TEKST KONTEKSTOWY

Dodaj komentarz
Uncategorized

Pamiętam, z jak ogromnym stresem wiązało się dla mnie chodzenie do spowiedzi za dziecięcych lat. Mniej więcej do czternastego roku życia zewnętrzny i uwewnętrzniony przymus zaciągały mnie – może raz do roku, może nieco częściej – do konfesjonału.

Zaczynało się nawet tydzień przed planowaną wyprawą, ciało z dużym wyprzedzeniem wiedziało, co się święci. Żołądek kurczył się do rozmiarów paznokcia, płuca zatykały się jak przejechane żelazkiem. Myśli oscylowały wokół wyuczonej – choć z roku na rok coraz bardziej, choć subtelnie, modyfikowanej – formuły przejścia przez rytuał. Całymi dniami myślałem nad przewinami, oceniałem, co jest wystarczająco poważne, żeby zostać wyznanym (kłamstwo, gniew, kłótnie – stały pakiet), a co mogę sobie warunkowo odpuścić (wstyd – grzechy cielesne).

Moment tuż po spowiedzi był za każdym razem, niezmiennie, jak orgazm – ulatywały ze mnie litry powietrza składowane w nieoczywistych zakamarkach ciała, w stawach, między żyłkami i zębami. Bardzo łatwo pomylić tak dojmującą ulgę z poczuciem łaski bożej, która, jak mi się wówczas wydawało, wypełniała mnie w miejsce wybaczonych grzechów. Równanie było proste: warto przecierpieć tych kilka, ewentualnie kilkanaście dni, żeby potem poczuć coś zakrawającego na ekstazę. Równanie równoległe: warto jak najmniej grzeszyć, żeby jednak nie musieć brać na siebie tego obciążenia. Wynik: cielesno-metafizyczny ordnung. Albo inaczej – dyscyplina. Bo o to się tutaj tak naprawdę rozchodzi: o aparaty, mechanizmy, strategie i procesy dyscyplinowania. Moralnego i cielesnego, a szczególnie – seksualnego. O to, żeby zarówno praktyki cielesne, jak i samo ciało (w szczególności ciało niemęskie) pozostawało w zasięgu kontroli i decyzyjności, w naszym kręgu kulturowym, Kościoła katolickiego. Mark Fisher, brytyjski filozof i krytyk, ukuł niegdyś termin „realizm kapitalistyczny”[1] – według Fishera miałby to być absolutyzujący horyzont ideologiczny, którego narzędzia i specyfika dehistoryzują kapitalizm jako model rynkowy i sprawiają, że jawi się on jako a- czy ponad-historyczny. A co za tym idzie – „logiczny”, „oczywisty”, niepotrzebujący systemowej alternatywy. Więcej – soczewka realizmu kapitalistycznego uniemożliwia nawet wymyślenie jakiejkolwiek ustrojowej alternatywy, ponieważ, po pierwsze, kapitalizm jest dla „kultury Zachodu”, rzekomo, „naturalny”, a po drugie – każda możliwa alternatywa została skompromitowana przez geopolityczne zawirowania XX wieku. Zabójczą bronią realizmu kapitalistycznego jest więc uczynienie kapitalizmu transparentnym, od-ideologizowanie go, a tym samym – uniewidocznienie i wyprowadzenie go poza zasięg konstruktywnej krytyki, przynajmniej w ramach samego kapitalistycznego systemu i jego logiki.

Tezy Fishera (oczywiście nie jako pierwsze) dostarczają ciekawej i użytecznej matrycy do analizy systemów ideologicznych, które utrzymują się w swojej hegemonicznej pozycji właśnie dzięki naturalizacji swojego położenia. Pierwszym krokiem w sprzeciwie wobec nich musi więc być zauważenie, że dana ideologia nie jest esencjonalna, lecz jest konstruktem – jedną z wielu możliwych opcji organizacji życia, epistemologiczną nakładką filtrującą odbiór rzeczywistości. Za dostrzeżeniem iść powinna dekonstrukcja – krytyczna diagnoza i namysł nad specyfiką władzy dzierżoną przez piewców danej ideologii oraz to, w jaki sposób uwikłana jest w to wszystko wiedza: kto ją posiada, kto nie, jak jest produkowana i jaką formę ma obieg jej dystrybucji. Nasuwającym się przedłużeniem zarysowanego łańcucha jest działanie polityczne w jego tradycyjnym, potocznym rozumieniu. Nie należy jednak nie doceniać ciężaru pracy wykonywanej wewnątrz siebie – rozmontowanie opresyjnych struktur musi być bowiem poprzedzone autorefleksją na temat zinternalizowanych, wtłoczonych w nas w ramach procesu socjalizacji zwyczajów i skrótów myślowych.

Ze skrzyżowania powyższych perspektyw – zapisu doświadczenia cielesnej dyscypliny oraz spojrzenia skoncentrowanego na właściwościach ideologii – wyłania się obraz Kościoła jako podmiotu politycznego o bardzo konkretnej agendzie, który czerpie praktyczne zyski z pozycjonowania się jako „uniwersalny”, oraz którego zakusy i siła rażenia bardzo często działają na przecięciu kilku jurysdykcji i tożsamości.

A propos jurysdykcji – jako przykład może posłużyć figura celibatu. Kapłańskie życie w „czystości”, pełne oddanie się Chrystusowi nie jest jedynie praktyką wywiedzioną z argumentacji duchowej czy metafizycznej. Celibat ma również wyraźne konsekwencje prawno-ekonomiczne – przez to, że księża w stanie posługi zobowiązani są do niewchodzenia w relacje (rozumując w kluczu heteronormatywnym) romantyczno-seksualne, technicznie rzecz ujmując nie powinni być w stanie spłodzić potomstwa, które byłoby uprawnione do roszczeń o przejęcie majątku po zmarłym rodzicu-księdzu. W takim wypadku obieg własności ogranicza się do… wiadomo. Jak więc widać, przedmiotem kościelnej biowładzy nie są jedynie osoby wierne (i nie), ale również sami członkowie instytucji. A propos tożsamości – przykład z własnego podwórka. Związek narodowościowego konstruktu „polskości” z katolicyzmem to temat na zupełnie inny, znacznie obszerniejszy tekst. Warto

jednak zwrócić na niego uwagę, ponieważ jest interesującym przykładem tego, o czym pisałem wyżej – naturalizacji, która w przypadku idiomu „Polaka-katolika” jest stale reprodukowana i utrzymywana w mocy przez szereg rytuałów, klisz językowych, odruchów obyczajowych i przez konserwatywną politykę historyczną. Agnieszka Graff porównała ten tożsamościowy misz-masz do magmy – bulgoczącej, rozgrzanej do czerwoności mieszanki stopionych ze sobą składników[2].

Oczywiście sytuacja konsekwentnie ulega zmianie, przynajmniej w Polsce. Autorytet Kościoła jako wyłącznego albo jednego z głównych depozytariuszy etyki trzęsie się w posadach, co zyskało na intensywności na przestrzeni lat dziesiątych obecnego wieku. Chociażby w związku z kolejnymi aferami czy stanowiskiem Kościoła wobec protestów przeciwko zaostrzaniu i tak już rygorystycznego, współukształtowanego przez polską kurię „kompromisu” aborcyjnego. Chciałoby się wybiec myślami w przód i pospekulować, czy i jakie zmiany – gwałtowne czy subtelne, gruntowne czy powierzchowne, polityczne czy paradygmatyczne – zajdą w strukturach kościelnych w nadchodzących latach.

Dziesięć lat w przód? (Jeśli) pożyjemy, zobaczymy.


[1] Mark Fisher Realizm kapitalistyczny: czy nie ma alternatywy, przełożył Andrzej Karalus, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2020.

[2] Agnieszka Graff Efekt magmy, czyli o szczególnej roli Kościoła w Polsce, w: Kościół, państwo i polityka płci, red. Adam Ostolski, Przedstawicielstwo Fundacji im. Heinricha Bölla w Polsce, Warszawa 2010.


Dodaj komentarz